Idę późnym wieczorem na spacer z psem. Ciemno już, latarnie rzucają delikatne światło, widać cienie samochodów, drzew. Lubię tę porę dnia, jest tak spokojnie, na chwilę zanim świat pogrąży się we śnie. Jeden samotny człowiek na horyzoncie. Wysoki, barczysty mężczyzna. Gdy na niego spojrzałam dreszcz grozy przeszedł przez całe moje ciało, a w głowie usłyszałam „Zomo, wiejemy”. Sparaliżowało mnie na sekundę, czułam ogromny strach, bezruch ciała. Wróciłam do rzeczywistości. Zobaczyłam mężczyznę w czarnej kurtce z przyłbicą na głowie. Jak te kaski z przesłoną wtedy… To nie Zomo, to nie te czasy…Usiadłam na ziemi wśród wilgotnej trawy, czułam mokrą ziemię, ten jej specyficzny zapach. Oddychałam już spokojnie, głęboko. Przypomniałam dobie ciocię, którą wzięli z łapanki do obozu. Jej ukochany nie zdążył się schować, a ona wyszła, aby pójść z nim…do piekła. Przypomniałam sobie babcię, która mieszkała w mokrej ziemiance, gdy Niemcy palili jej wieś i jej dom. Bardzo wtedy chorowała. Pamiętam strach drugiej babci za każdym razem, gdy usłyszy przelatujący samolot. Pamiętaj protesty, strajki, strach, opór…Pamiętam „wiejemy”, pamiętam „kryć się”, choć nigdy tego nie przeżyłam. Ale już wiem co budzi we mnie obraz zamaskowanej twarzy. Dziękuję Wam za to co przeżyłyście. Dziękuję, że czuję te echa przeszłości, że pamiętam jak było. Oddałam, puściłam i uśmiechnęłam się do zdziwionego Pana. On był Zomo- moim zagrożeniem, ja bez maski zagrożeniem dla niego. I tak sobie patrzyliśmy na siebie w uśmiechu. I teraz jest lżej. Dziękuję, Joanna